odkąd Malwa zamieszkała w naszym domu - był to w końcu prawdziwy dom
zauważyliście, że dom bez zwierzaków ma zupełnie inną atmosferę i inaczej w nim płyną dni
zwierzę pojawiając się w rodzinie nadaje jej 'łagodności' funkcjonuje jak saper - rozładowuje napięcia samą swoja obecnością.
Gdy Malwa zamieszkała z nami byłam dorosłą kobietą i nie dla mnie już były pluszaki, ale ona była moja przytulanką. Dawała to cudowne poczucie, że nie jest się samemu na świecie. Moje córki do dzisiaj twierdzą, że drugiego takiego psa nie będzie już w ich życiu. Malwinka była sama słodyczą i łagodnością. Nigdy nie zdarzyło jej się warknąć na którąś z nas czy choćby mieć nas dosyć. Wstawałam ok. 6 rano i wychodziłam z nią na spacer. Ona sobie biegała a ja powłócząc nogami dosypiałam. Włóczyłyśmy się po pobliskiej łące spotykając różnych psiarzy. Suczka nie reagowała na zaczepki innych psów. Dla niej nie istniały. Gdy szłyśmy z nią na spacer w większym gronie sunia nas pasła i zaganiała żebyśmy się nie rozłazili. Zabierałam ją gdzie się dało. Dziewczyny też z nią chodziły wszędzie gdzie można. Żeby jak najmniej siedziała sama w domu. A w domu cichaczem okupowała kanapy. Nigdy nic nie zniszczyła. Nie wiem jakie miała przeżycia za sobą jaki los ją spotkał ale widok wysokich brodatych mężczyzn powodował, że nie mogła opanować lęku i szczekając wyraźnie ostrzegała, że jest gotowa na wszystko choć się boi. Oczywiście wraz z upływem czasu sunia wyładniała, futerko lśniło a w oczach pojawiła się radość. Tak jak dla mnie kiedyś Serwo tak dla moich córek Malwinka była najfajniejszym pretekstem dla udowodnienia konieczności wyjścia z domu. Jeździła z nami do dziadków i na wakacje. Była jednym z członków rodziny. Kiedy była u nas kilka lat urodziła pierwsze szczenięta. 6 sztuk. Jedno szczenię musiałyśmy niestety uśpić - urodzone z wodogłowiem i tak by nie przeżyło - tak twierdził wet. Sunia rodziła w poniedziałek przed południem. Musiałam iść do pracy, ale po załatwieniu najpilniejszych spraw przybiegłam do domu i razem z córkami odbierałyśmy poród. Wet kazał nam pilnować, żeby nie zjadła więcej niż 4 łożysk więc stoczyłyśmy walkę przy dwu ostatnich szczeniakach. W sypialni na moje życzenie powstał drewniany kojec, w którym Malwina wychowywała maleństwa. Ale gdy miały kilka godzin z uporem przenosiła je na nasze łóżko. Trochę mnie kosztowało zdrowia i cierpliwości wytłumaczenie suni, że ten kojec jest bezpiecznym, ciepłym miejscem dla jej maleństw. Cudownie było patrzeć jak się zajmuje maluchami i jak rosną z dnia na dzień coraz większe rozrabiaki. Szczeniaczki trafiły do dobrych domków i do dzisiaj mam nawet kontakt z jednym z nich. Opiekunowie zostali sprawdzeni - nie myślcie, że każdy mógłby mieć małe malwiśki. No i potem niestety Malwinka znowu się oszczeniła – uciekła córce na porannym spacerze i kilka godzin szukałyśmy psicy - dziewczyny nie poszły do szkoły ja nie poszłam do pracy. W końcu ok. 13 postanowiłam, że jedna będzie chodzić po osiedlu, druga będzie czekać w domu a ja jadę do pracy. Sunia często była gościem w moim biurze i okazało się, że zapamiętała drogę - jadąc samochodem zobaczyłam jak przerażona, smutna leży przy drodze i tępo patrzy z daleka na moje biuro. Zatrzymałam się wręcz z piskiem opon. Za mną wszyscy trąbili - idioci nie widzieli, że odnalazłam to co myślałam, że straciłam. Zabrałam moją sunie do domku i obie byłyśmy szczęśliwe. Tym razem urodziła trzy szczeniaczki i jeden, taki śliczny żółciutki jakoś nie mógł znaleźć opiekuna. Młodsza córka i mąż ciągle szukali a ja i starsza milczałyśmy - decyzja była podjęta tylko tamta dwójka musiała do niej dojrzeć. Córka szybko stanęła po naszej stronie a mąż nie chciał się z drugim psem pogodzić i nawet gdy nasz Jaskierek miał rok jeszcze usiłował znaleźć mu dom. Na szczęście nie udało mu się. I w ten sposób w naszym mieszkaniu na 5 piętrze na Gdańskiej Zaspie zamieszkał Jaskier.
i to tyle na dzisiaj
#theme-cats
#odfafikadolotnika