Każdy dzień może być najzwyczajniejszy w świecie, albo najniezwyczajniejszy. Wszystko zależy od pozłótki. Nic nie wskazywało na żadną nadzwyczajność, ot wschód jak zwykle na wschodzie, no może dziś troszkę się tam zagotowało i zakłębiło, ale jedynie po to, żeby na powrót utonąć w styczniowej, globalnoociepleniowej szarości. Rozpoczęłam więc rytuał. Kawa. Czytanie. Rozmyślanie. Kawa. Czytanie. Podnoszę wzrok w kierunku okna. Spodziewam się wieży ratusza, kawałka czerwonego dachu i korony drzew. Tymczasem widzę pozłótkę. Wschodzące słońce przedarło się jakoś przez chmury i pozłociło mój świat za oknem. Trwało to chwilę, dokładnie tyle, ile odwrócenie się plecami, schylenie ku ziemi. Sprytnie tak to zrobili, aby mogło umknąć, kiedy tylko się rozkojarzysz na mgnienie oka. Spektakl kilkusekundowy zgasł. Jestem jednakże pewna, że ta pozłótka ciągle tam jest. Dzieje się wtedy, gdy nie patrzysz. I właśnie dlatego życie jest fascynujące. Bo zawsze możesz je sobie posypać pozłótką. Sypię więc!