Przyszła do mnie maturzystka. Bo jutro matura z angielskiego. Strasznie zestresowana. Biedna. Obraz nędzy i rozpaczy. W sumie uzasadniony. W moim odczuciu, jeśli zda, to będzie cud systemowy. Cały mój życiowy entuzjazm, optymizm spróbowałam przekuć w proste recepty i wlać w jej serce nieco otuchy. Wiedzy i umiejętności nie. Nie dzień przed. Dziś całe to zdalne nauczanie idzie na maturę. Szkoda, że nie na taką, w jakich warunkach było kształcone. Nagle za oknem, w czasie tej lekcji, rozpętała się pierwsza wiosenna, majowa burza. Oberwanie chmury. Wszystko zostało umyte, brudy spłynęły do rynsztoka. Kasztany prawie zakwitły. Nie zdalnie, nie wirutalnie.