To był dzień na grubo. Po naszej nocnej eskapadzie i jednym większym postoju w Szczecinie, dojechaliśmy na pole i rozbiliśmy sobie namiot. Plus taki, że ludzi niezbyt wielu i aktualnie wszyscy co są, to mieszkają w przyczepach, także mieliśmy sporo miejsca do wyboru na lokalizację. Szczęśliwie znaleźliśmy fajną lokalizację tuż przy placu zabaw, więc dziewczyny mogły sobie poszaleć na czas przygotowań noclegu ;)
Po południu wybraliśmy się do Dziwnowa, żeby zatankować samochód oraz coś zjeść. W restauracji, jak przyszło jedzenie, Ł. postanowiła sobie trochę pofikać na ławce i spadła uderzając z impetem głową w stół... Czoło w ekspresowym tempie zaczęło puchnąć i wyglądało mega średnio, szybko zorganizowaliśmy lód a właściciele knajpy zadzwonili po pogotowie. Panowie po badaniu stwierdzili, że wygląda to dobrze, ale lepiej będzie jak pojadą do szpitala zrobić dodatkowe badania. Niestety najbliżej było do Szczecina (100km dalej). Jako, że nie było sensu żebyśmy wszyscy jechali, to poszedłem z R. na plażę pozbierać muszelki i pomoczyć stopy w morzu. Chciałem, żeby mimo wszystko miała ona dobry dzień.
Później wróciliśmy na pole, przygotować w namiocie wszystko do snu i zjeść kolację. Wieczorem Agnieszka dała mi znać, że będą wychodzić do domu koło 23, więc po kąpieli zapakowałem się z R. do auta i ruszyliśmy do szpitala. Droga powrotna na pole była dla mnie wyjątkowo trudna, ponieważ byłem po całonocnej trasie z Zabrza do Międzywodzia i strasznie byłem już senny. Szczęśliwie dziewczynki spały, więc nie musieliśmy się bardzo spieszyć i udało nam się cało dotrzeć na pole.