Zielona śmierć
Wczoraj rano byłam zieloną śmiercią. Musiałam zwiększyć dawkę jednego leku i lekarz mnie uprzedził, że reakcja może być bardzo niemiła. No i była. Kiedy rano jakoś przelewitowałam do kuchni, na mój widok moim Ukrainkom oczy zrobiły się jak spodki. To mnie bezpośrednio zmotywowało do powrotu do łóżka. W sumie to nawet uprzejmie ze strony Pregabalinu, że oddziałał tak na mnie w weekend i fajnie, że nie wybrał sobie dnia pracującego. Chyba wyślę mu list dziękczynny. Położyłam się na piętnaście minut, po czym wstałam. Odzierałam się z zieloności, jak cebula ze swoich sukienek. Do kuchni dotarłam całkiem rześka. Odchodząca zieloność zmieszała się z pleśniami najbardziej zacienionego kąta mojego podwórka. I gdy tak odeszłam od okna, dowiedziałam się, że moje piętnaście minut trwało półtorej godziny. Dziwne uczucie, bo dałabym sobie łeb uciąć, że się położyłam i wstałam. To nie fair. Zgłosiłam zażalenie do losu. Nie wolno tak kraść minut bez wcześniejszego uprzedzenia. Powiedzieli, że rozpatrzą. A dziś rano było zupełnie inaczej. Oczywiście falująca podłoga to normalka, można się nauczyć chodzić po niestabilnym gruncie pod stopami. A więc na fali poprawy udałam się rano, w pięknym porannym słońcu popatrzeć na świat. Nie wiedziałam co, ale coś mnie ciągnęło i przyciągnęło. Najpierw szłam bez ładu i składu, ale w końcu dotarłam do tej, uliczki, do której miałam. Stolarnia. To ona! Gdy ją zobaczyłam, wcale nie po raz pierwszy, normalnie mnie wryło. Zupełnie zapomniałam o jej istnieniu. Spędziłam tam chyba pół godziny. Choć pewności nie ma, którą miarką te pół godziny było mierzone. A jeśli tą, którą wczorajsze piętnaście minut? A skąd w ogóle wiadomo, że nasze odcinkowe postrzeganie czasu gwarantuje równość tych odcinków? „To jest jeden wielki wszechświatowy psikus.” – rzuciła przez ramię Zielona Śmierć na odchodnym. Zawołałam za nią, żeby poczekała, bo chciałam dopytać o ten psikus. Ale już się nie odwróciła, tylko mamrotała pod nosem, że jeszcze tu wróci. No i nie wiem, co z tymi odcinkami. Ani z tym psikusem.
Tomasz Bojakowski Z tym czasem to może doktor psychologii Robert Ornstein pomoże😉. On zdaje się, w swoich badaniach, opisuje to czego doświadczyłaś.
A Twoja historia mnie wciągneła 🙂