Lubię weekendowe, długie wybiegania. Owszem, można się zmęczyć i nogi nieco bolą po przebiegnięciu dwudziestu kilku kilometrów, ale jest coś magicznego w lesie o poranku. Dla takich chwil warto wstać trochę wcześniej.
No chyba, że akurat za zakrętem, w szyszkach, buszuje sobie dzik. Tego nie lubię. Ale za to jest potem co wspominać.
Na szczęście dzisiaj obyło się bez niespodziewanych spotkań.