Kończę pracę. Jest około 21. Spoglądam przez okno i chce mi się zawołać do wszechświata: nieeeee! Słońce zaszło. I gdzie ja teraz zdjęcie zrobię? Wszechświat milczy. Szybko wychodzę w płonnej nadziei, że może jeszcze złapię ostatni promyk za ogon. Nie złapałam. Jadę więc do koksowni. Tam się zawsze coś pali, świeci i mieni. Wszędzie gęste krzaczory. Zatrzymuję się na poboczu i postanawiam wspiąć się na wiadukt. Po nasypie. Wchodzę... to jakoś zgrabnie brzmi, odwrotnie proporcjonalnie do tego, jak to czyniłam. Było bardzo stromo, Że też twórcom nasypu nie przyszło do głowy, że ktoś tu będzie kiedyś wchodził... Wszechświat wykręcił się tyłkiem i spogląda w drugą stronę, udając, że to nie do niego pytanie. Nie brałam pod uwagę wspinaczki, więc wyrwałam się w klapkach... drobne kamyczki zamieniają się w łożyska toczne. Idę prawie na kolanach, okręcając nadgarstki w chwasty bogato porastające to miejsce. Pękam ze śmiechu cały czas, bo w gruncie rzeczy robię to zupełnie po nic. No dobra, dla zdjęcia. Wartość dodana? Przednia zabawa, prawda Wszechświecie?
Tomasz Bojakowski Fajne zdjęcie, opis rewelacja🙂. A jeśli miałaś przy tym zabawę to Wszechświat jednak Cię nie zostawił 🙃🙂