wybaczcie - dzisiaj tylko w j. polskim
jako przerywnik w opowieściach o psach opowiem Wam jak trafił do mojego domu mój pierwszy kot
W moim dom rodzinnym nie było kotów, dlatego też koty były zwierzakami których usposobienie pozostawało dla mnie tajemnicą - ale zawsze mi się podobały.
dawno, dawno temu w czasach, gdy byłam młodą mamusią czytającą swoim córeczkom bajki trafiła w moje ręce książeczka o sympatycznym tytule "Agnieszka opowiada bajkę". Pamiętam treść tej książeczki bo to ona stała się praprzyczyną ... no i poniżej czego.
Książka opowiadała o małej dziewczynce, która opowiadała swojej mamie bajeczkę o małym kotku, który szukał mamusi. Kotek powiedział, że jego mamusia ma zielone oczy więc dziewczynka pokazała mu radio ale radio było twarde i kanciaste chociaż miało zielone świecące oko nie było kocią mamusią. Kotek powiedział, że jego mamusia ma futerko więc dziewczynka pokazała mu szczotkę, ale szczotka była twarda i nie można się było do niej przytulić. Kotek dodał, że jego mamusia ma mleczko więc dziewczynka pokazała mu krowę ... itd (o ile dobrze pamiętam i nic nie pokręciłam). W końcu dziewczynka wzięła kotka na ręce i pokazała mu swoją mamusię, która miała zielone oczy, dała kotu mleczka i przytuliła. I wtedy Agnieszka (ta z książeczki) powiedziała do swojej mamusi: cytat z pamięci "Mamusiu i to jest właśnie ten kotek i Ty na pewno mu pomożesz i będziesz jego mamusią ... prawda ? i Agnieszka dała mamusi kotka."
Następnego dnia ok. południa zadzwonił dzwonek a w drzwiach stały moje córeczki i trzymając na rękach małego burego kotka z niczym nie zmąconą pewnością i ufnością, z szeroko otwartymi oczyma, przejęte powiedziały, przekrzykując się "Mamuś ty też pomożesz temu kotkowi." I co ja miałam robić - przecież nie mogłam zawieść tych dwu małych panienek. Taka trauma miałby wpływ na ich stosunek do zwierząt i do mnie, przez całe ich życie. W każdym razie w ten sposób w moje życie wszedł sobie kot Pumeks. Długo trwało wybieranie imienia i wybrane zostało imię PUMA. Tyle, że szybko okazało się, że Puma jest Pumeksem. I tak już zostało. Pumeks jak to każdy młodziutki kociak jadł co mu dałam (głównie ryż z gotowaną rybą), rósł i rozrabiał. Najbardziej martwiłam się, żeby w nocy nie wylazł na balkon - spaliśmy przy otwartym. Bałam się, że przejdzie na drugi balkon (z naszym balkonem graniczył balkon, do którego wchodziło się z klatki schodowej) a z niego na korytarz przed mieszkaniem i gdzieś sobie powędruje, zginie. Spałam czujnie i ciągle nasłuchiwałam co robi kot i sprawdzałam gdzie śpi. Kot oczywiście najchętniej spał w naszych łóżkach. Więc gdy wybrał sobie moje to wszystko było OK ale gdy wędrował do dziewczynek natychmiast włączał mi się w głowie 'sprawdzacz miejsca pobytu kota" i wstawałam, zabierałam kota zamykając pokój dzieci. Którejś nocy, jednej z pierwszych nocy po pojawieniu się kota, obudził mnie jakiś dziwny dźwięk. Tak jakby ktoś otwierał balkon. Wstałam, kota nigdzie nie było. Ani w mojej sypialni ani u dzieci. Natychmiast skojarzyłam, że jednak zaraza wylazła na balkon a stamtąd przeszedł na 'korytarzowy' i może ktoś z sąsiadów myśląc, ze to niczyj kot, wypuszcza go właśnie na korytarz. Korytarze w naszym bloku były przeogromne - później przerobiliśmy część korytarza na największy pokój naszego mieszkania i to pokój z drugim balkonem. Była chyba 2.30 w nocy a ja tak jak stałam, boso i nocnej koszulinie, wybiegłam z mieszkania na korytarz. Obok drzwi balkonowych stał jakiś mężczyzna, w kurtce z dużą torbą, i usiłował te drzwi otworzyć. Byłam zaspana i nie bardzo kojarząc w czym rzecz i czemu on te drzwi chce otworzyć odezwałam się "Przepraszam Pana bardzo, czy nie widział Pan takiego małego burego, pręgowanego kotka?." Facet jak to usłyszał odwrócił się, złapał torbę i bez słowa ... zwiał. Popatrzyłam za nim i pomyślałam sobie "idiota i to źle wychowany nie widział kota, czy coś mu odbiło." Wróciłam do łóżka i obudziłam mojego ówczesnego TZ i powiedziałam
- "wiesz co, ten facet, który chciał otworzyć balkon nie chciał mi powiedzieć czy widział kota"
- "jaki balkon i kto chciał go otworzyć ?" zapytał budzący się TZ
- "no jak to jaki? ten z korytarza, przecież nie z pokoju' - odpowiedziałam ja ze złością, że taki niedomyślny
i wtedy mój mąż z wrzaskiem "rany złodziej, moje kanistry z benzyną" wyskoczył z łóżka i pobiegł sprawdzać czy kanistry jeszcze stoją na balkonie.
A kot sobie siedział pod łóżkiem i na te wszystkie wrzaski wylazł i patrzył na nas z niesmakiem (naprawdę - jakby chciał powiedzieć 'i czego spać nie dajecie")
a dla tych, którzy nie rozumieją, z racji wieku, dodam, że benzyna była wtedy towarem deficytowym dostępnym wyłącznie na kartki
a na zdjęciu Saba, której historia kiedyś też będzie opowiedziana ...
#odfafikadolotnika #theme-cats
120mr Pamiętam tę książeczkę! Miała ładne ilustracje. Świetna historia o złodzieju :D :D