Wracam sobie z Gór Opawskich. Jadę przez jakieś wioski, bo znów skusiła mnie malownicza droga i zadziałał magnes miejsc, gdzie diabeł mówi dobranoc. Nie zawiodłam się. Mijam cudowne, bezludne zakątki. "Bezludne i bezstacjowobenzynowe..." - ironicznie kwituje mój zachwyt, logiczna część mojego mózgu. No cholera ma rację, bo ilość benzyny zaczyna się zbliżać do ilości krytycznej. Wzruszam ramionami i tłumaczę, że to jest cywilizowany kraj i że jakaś stacja będzie. Nie szukam w Internecie najbliższej, bo akurat tak się składa, że w takich miejscach Internetu też nie ma. Docieram do miasteczek. Jedno, drugie... w końcu znak: Prudnik 6 (jawi mi się to, jak tytuł kolejnego sezonu, jakiegoś horroru klasy B, aż żałuję, że nie jest to środek nocy). I prawie udaje mi się dotrzeć w krainy stacjowobeznynowo zasobne, ale... drogę zamyka radiowóz i kieruje cały ruch (czyli mnie) w jakąś boczną dróżkę. Jadę, jadę, w baku coraz bardziej sucho, a za to okolica coraz cudniejsza. Spostrzegam stado czarnych ptaszysk, które nagle wzbiło się nad ścierniskiem. Zjeżdżam na pobocze (a okolica obfita w pobocza była). Skoro może nie będę mieć benzyny, no to chociaż może jakieś zdjęcie. Przez chwilę szacuję w głowie, co zużyje więcej paliwa: odpalenie silnika czy chwila na luzie - uznaję, że rozruch pewnie będzie bardziej energochłonny i zostawiam samochód na chodzie. Stoję na skraju pola i czekam, aż ptaszyska znów uniosą się do lotu. Czekam i czekam. Logiczna cześć mózgu coś ironicznie komentuje, ale nie słucham jej, bo czcze gadanie niewiele wnosi do sprawy. W końcu odpuszczam, bo najwyraźniej ptaszyska ochoty do lotów nie mają. Ruszam mając nadzieję, że nie dostanę się do sezonu Prudnik 7... 🤣
Tomasz Bojakowski Opowieść jak z dreszczowca jakiegoś 😁