Kończy się weekend. I ogarnianie chaosu. Dziwne doświadczenie. Odnajduję się w tym chaosie doskonale. Czasem zapominam jeść i czasem nie mogę spać. Spokojnie jednak tnę co niepotrzebne i porządkuję robiąc to, co istotne, Bo jestem zadaniowa. Sobota była dla mnie dniem kryzysowym. Policzyłam w komórce, wykonałam 98 telefonów. Miałam trzy załamki, ale wzięłam się w garść, Chłopaki nie płaczą. Przeżyłam jeden atak furii i chęci pójścia pieszo do Rosji i gołymi rękami zajeb* jednego kolesia na literę p. Wulgaryzmy. No cóż... Koło godziny 23 jakaś pani Maryla pisze do mnie na fejsbuku, czy możemy pomóc z transportem 8 osób z granicy. Dzwoni jakiś człowiek. Pytam o imię. Ludzie mają imiona. Daniło potrzebuje noclegu dla 3 matek i 4 dzieci. Koleś jest w Krakowie, a kobiety w drodze do Polski, nie wie, gdzie, bo one też nie wiedzą. Jakaś dziewczyna, Estera, chce wiedzieć, czy jest możliwe wyciągnięcie ludzi z Ukrainy. Pytam, jakie miasto. Sumy. Dalej się nie dało. Miasto powyżej Charkowa. Nie da się. Choć znam jednego Krzyśka, który by pojechał. Na wszelki wypadek nie mówię mu o tym, bo ma żonę i małe dziecko. Potem jeszcze jakiś Jacek, itd. Nie wiem, skąd mają namiary na mnie. Mam to gdzieś. Ale już wiem, że wir mnie wciągnął. Nie wiem tylko jeszcze dokładnie w co. Bo chyba nikt nie wie. Najlepsze jest to, że jestem trybikiem w machinie. Wieczorem wychodzę od przyjaciół. Na dachu samochodu płatki śniegu. Wyglądają absurdalnie pięknie. Jakby zupełnie niepotrzebnie, ale perfekcyjnie. Dziś mam mieć przerwę. I moje normalne życie. Jednakże myślę, że nasze życia się rozmyły. Jeszcze tylko o tym nie wiemy.
Lido Beata, wspaniałe, że działasz, pomagasz, organizujesz pomoc, której ciagle jest mało, szacun ⭐️⭐️⭐️