Jadę sobie rowerkiem. Najpierw niewinnie, jak człowiek, po uliczkach, chodniczkach. Taki relaks przed pracą. Jest też plan - wpaść do Jasia i zobaczyć jego remont, wrócić na logowanie na 9. Jadę więc, mijam to moje poranne miasto i byłoby normalnie, ale oczywiście skusiły mnie chaszcze. Bo one mnie zawsze wciągają. Najpierw przejechałam łąkę, potem między domkami i nagle widzę cudną ścieżkę skrajem lasu się wijącą. Jeszcze był chłodek poranny, kałuże skute lodem, ale słońce już wszystko delikatnie gładziło. Mówię sobie, że to co, że błoto? Jeszcze troszkę zamarznięte, więc da się jechać. A w ogóle, to ta ścieżka przecież w stronę Jasia biegnie... To przekonało mój rower, bo ja zdecydowana byłam, jak tylko ją zobaczyłam. Jedziemy więc, jedziemy, potem coraz wolniej, aż w końcu brniemy. Nie wiem, co o chodzi, ale rower zrobił się ostatnio jakiś czepialski. Nic mu się nie podoba, a to marudzi, że grzęźnie w błocie, za chwilę znów, że do połowy koło w kałuży... Przez to jego marudzenie ścieżka znikła. Zupełnie nie wiem, jak to się dzieje, ale te ścieżki w końcu gdzieś mi zawsze umykają. W efekcie wpadliśmy do Jasia na sekundę, a potem piorunem do domu. Rower chyba zapiszę na jakąś terapię... Krzaczory, błoto i kałuże mu nie odpowiadają... Maruda...
Iwona- shadoke Postrasz go, że wymienisz na nowszy model 🤣🤣 piękne miejsce, ale nie mów mi gdzie, bo chwilowo tam się nie wybiorę i nie powiem Ci dlaczego 🙈🙈🙈